Stado ptaków minęło Góry Graniczne, zachowując stosowną
odległość od ich zboczy. Musiały nadłożyć sporo drogi, aby bezpiecznie
przefrunąć obok olbrzymich skalnych mas, ale w ten sposób nie ryzykowały utraty
tlenu. Powietrze na wysokościach bywało dosyć zdradliwe, a gatunek zmuszony do
corocznej emigracji na południe w celu ucieczki przed zimą nie był
wystarczająco wytrzymały, żeby tam przetrwać. Pomijając, oczywiście, kwestię
drapieżników żerujących na swoich niewielkich pobratymcach.
Zwykłe ptactwo nie mogło docenić piękna krajobrazu, nad
którym właśnie przelatywało, dlatego też stado nie przerywało lotu ani na
chwilę, jednak mnóstwo podróżników przybywało w te strony wyłącznie po to, by
chociaż raz w życiu wspiąć się na jeden ze szczytów Gór Granicznych i objąć
wzrokiem ten zapierający dech w piersiach obraz. Pola uprawne, liczne wzgórza,
wąwozy, lasy, a nawet obszary nizinne czyniły to miejsce niezwykle urokliwym.
Co prawda, niebezpieczeństw także tu nie brakowało, ale obieżyświaty przymykali
na ten mankament oko, upojeni przepiękną okolicą.
Najbliżej położonym – w stosunku do Gór Granicznych –
miastem było niewielkie i średnio zamożne Rotturborg, zaś najbliższą wioską –
Hefirk. Mieszkańcy wsi żyli głównie z rolnictwa, rybołówstwa i prostego
rzemiosła. Nieliczni pracowali ciężko w kopalniach rudy żelaza, jakich w tym
regionie nie brakowało. Jednak od dziesiątek lat żaden z nich nie został siłą
zaciągnięty do wojska. Nawet w tak niespokojnych czasach, jak te, dowódcy nie
zwracali uwagi na małą miejscowość znajdującą się na krawędzi kontynentu.
Pamiętali o niej wyłącznie komornicy Rotturborgu. Tak więc życie w Hefirku
toczyło się powoli i spokojnie, a nie licząc okazyjnych ataków dzikich
zwierząt, niemalże pozbawione było wrażeń. I nikomu to nie przeszkadzało.
Dla przelatujących wysoko nad drzewami ptaków już i tak mała
wioska stała się jeszcze mniejsza, ale za to wśród licznych pagórków dostrzegły
także niewielką chatkę, znajdującą się kilka mil od Hefirku. W porównaniu do
miejscowości budynek ten stanowił wyłącznie punkcik, jednak skupiał wokół
siebie potężne moce. Większość zwierząt, choć nie potrafiła korzystać z magii,
doskonale wyczuwała jej działanie i zazwyczaj trzymała się z dala. Dlatego
stado skręciło nagle w przeciwnym kierunku, by znaleźć się jak najdalej od tej
ukrytej pomiędzy wzgórzami tajemnicy. Czas był odpowiednią zapłatą za
bezpieczeństwo.
Tymczasem drzwi wejściowe chatki rozwarły się z przeraźliwym
skrzypieniem i ze środka wystąpił młody chłopak. Cień niedojrzałego zarostu
stanowił jedyną skazę na jego gładkiej twarzy, która już za kilka miesięcy
przekształci go z nastolatka w mężczyznę. Długie czarne włosy opadały falami na
muskularne ramiona, a zielone oczy spoglądały uważnie przed siebie. W ręku
dzierżył drewniany miecz, ale odziany był wyjątkowo lekko – nosił jasną koszulę
z obciętymi rękawami i workowate spodnie, a na stopach miał sandały. Jeszcze
nie tak dawno temu nie mógłby sobie pozwolić na podobne ubranie, ale wiosna
okazała się wyjątkowo łagodna i przyniosła ze sobą ciepło.
Chłopak zamknął drzwi i zbliżył się do dwóch kukieł,
stanowiących jego pole treningowe. Zerknął na chwilę w stronę lasu. Mistrz
siedział tam, gdzie zawsze, na pniu ściętego drzewa. Podniósł klepsydrę do góry
i kiwnął mu głową, dając uczniowi szansę na przygotowanie się.
Młodzieniec wciągnął głośno powietrze do płuc, a następnie
wypuścił je wolno. Rozluźniał i napinał mięśnie, jedno po drugim, by spowodować
wydzielanie adrenaliny. Skoncentrował wzrok na dwóch kukłach naprzeciwko i
wyłączył się na zbędne bodźce, które mogłyby rozproszyć go w czasie próby.
Wypchane manekiny zostały nabite na kije i ustawione w pewnej odległości obok
siebie, takiej, że kiedy znajdował się pomiędzy nimi, zawsze któryś z nich
musiał go trafić. A robiły to za pomocą drewnianych mieczy przymocowanych do
ich boków. Miały różne wysokości – prawy górował nawet nad chłopakiem, przez co
broń uderzała w szyję, lewy zaś był niższy i drewno kierowało się w stronę
dolnych partii tułowia. Obracały się swobodnie wokół własnej osi z prędkością
zależną całkowicie od niego. Najtrudniej było obronić się przed obiema na raz,
dlatego nie powinno się popchnąć ich w tym samym momencie.
Jednak młodzieniec lubił wyzwania.
Kiwnął mistrzowi głową, a wtedy ten przechylił klepsydrę. W
chwili, kiedy pierwsze ziarenko spadło na dół, uczeń popchnął obie kukły i
wskoczył pomiędzy nie.
Ataki nastąpiły niemalże w tym samym momencie. Zablokował
wyższe uderzenie, odbijając manekin w drugą stronę, a nad niższym po prostu
przeskoczył. Siła, z jaką powstrzymał cios wyższej kukły, nie była odpowiednio
duża, więc tym razem pierwsze nadeszło dolne trafienie. Powstrzymał je pionowym
sztychem i wykonał obrót, który skwitował przecięciem materiału, znajdującego
się na szyi drewnianego przeciwnika. Tymczasem miecz prawego manekina powrócił,
ale poruszał się tak wolno, że młodzieniec bez problemu chwycił go za rękojeść
i odepchnął od siebie, wykonując przy tym cięcie z góry na dół.
Zadanie w teorii było proste – miał traktować te worki
treningowe jak prawdziwych wrogów, co znaczyło, że każdy niepowstrzymany atak
mógł się skończyć, zależnie od reakcji mistrza, albo śmiercią albo raną. W
pierwszym przypadku nauczyciel po prostu przerywał trening i wyznaczał karę,
najczęściej znacznie bardziej męczącą od starcia z kukłami, toteż nie bez powodu
każdy taki pojedynek traktował bardzo poważnie. Poza tym trafienia twardymi
drewnianymi mieczami na praktycznie nagie ciało bolały wystarczająco, żeby
starał się ich unikać.
Znowu pierwsze było uderzenie dolne. Odkopnął je nogą i
przeciął szyję manekina z drugiej strony, po czym wykorzystał impet ciosu i
nabrał prędkości, którą wykorzystał do zaatakowania wyższego przeciwnika. Po
wykonaniu pół-obrotu trafił z olbrzymią siłą w improwizowaną głowę kukły. Jej
miecz zatrzymał się kawałek przed nim, ale i tak westchnął ze zdenerwowania.
Miał nadzieję na to, że zdoła strącić drewniany łeb, jednak jedyną odpowiedzią
na jego uderzenie pozostał dźwięk pękającego materiału. Z frustracją chwycił za
głowę i obrócił ją w przeciwnym kierunku, po czym jakby od niechcenia zablokował
cios niższego manekina, nawet nie oglądając się za siebie.
Dalsze uniki, kontry i parowania zlały się w jego umyśle w
jedno. Po tym, jak pierwsza próba „zabicia” kukły skończyła się niepowodzeniem,
stracił nadzieję na wygraną w pojedynku. Postanowił skupić się wyłącznie na
niedopuszczeniu drewnianych mieczy do swojego ciała i wychodziło mu to bez
najmniejszego problemu. Długie lata nauki szermierki opłaciły się. Był szybki,
zwinny i bezbłędnie obliczał czas na reakcję, przez co zawsze wykonywał ruch w
dokładnie tym momencie, w jakim sobie to zaplanował.
W końcu ostatnie ziarenko piasku spadło na dolną część
klepsydry, a mistrz przerwał trening uniesieniem ręki. Młodzieniec powstrzymał
obroty manekinów rękoma. Teraz, kiedy przestały być jego przeciwnikami, mógł
sobie pozwolić na tak jawne złamanie zasad.
Gdy mistrz zbliżył się do niego, uklęknął na jedno kolano i
spuścił głowę w dół.
- Terku.
- Mistrzu Leanilu.
- Podnieś głowę, dziecko. Nie masz się czego wstydzić.
Świetnie poradziłeś sobie w dzisiejszym pojedynku.
Terk podniósł głowę i spojrzał mistrzowi w oczy. Jego
długowieczny nauczyciel miał najlepsze lata życia już dawno za sobą. Długie
siwe włosy, których z roku na rok ubywało, zwisały w nieładzie. Na zmęczonej
twarzy pojawiało się coraz więcej zmarszczek, a chociaż brązowe oczy wciąż błyszczały
mądrością, dało się w nich dojrzeć także rezygnację. Był złamanym, starym
człowiekiem, a to że ostatnie lata postanowił poświęcić szkoleniu swojego
potomka, wskazywało na determinację, wciąż bijącą w sercu mężczyzny.
Determinację, która ciągle i nieustannie toczyła zaciekły pojedynek z
rezygnacją.
- Pozwolę się nie zgodzić, mistrzu – odparł. – Nie udało mi
się strącić głów manekinom. Zawiodłem.
- Na to przyjdzie jeszcze czas, Terku. Nie trać nadziei.
Jak dobrze pamiętasz, niegdyś mi także jej zabrakło, a jednak udowodniłeś swoją wartość i
pozbawiłeś mnie fałszywych złudzeń. Duchy są w tobie i prędzej czy później
pomogą ci w wykonaniu zadania, do jakiego dążysz. Jestem tego pewien.
Terk kiwnął głową. Nie zgadzał się ze słowami mistrza. Jak
każdy młodzieniec stawiał rzeczywistość nad zapewnieniami. Mimo wszystko
postanowił je przyjąć, bo wypłynęły z ust człowieka, któremu ufał
bezgranicznie.
- Jak już mówiłem, dobrze się dziś spisałeś. Masz wolne na
resztę dnia. Dobrze wykorzystaj ten czas.
Dwa ostatnie słowa były standardową procedurą w przypadku,
gdy kukłom nie udało się go trafić. Cztery spośród sześciu dni tygodnia
przeznaczali na naukę i treningi. Piąty stanowił sprawdzian umiejętności w
walce z manekinami. Zależnie od tego, czy przyjął któreś z uderzeń, kończył się
albo wyciskiem większym niż w ciągu poprzednich czterech dni, albo czasem
wolnym. Szóstego zaś wędrowali do pobliskiej wioski, Hefirku, by uzupełnić
zapasy na następny tydzień. Ze wszystkich ten lubił najbardziej, jako że tylko
wtedy miał kontakt z kimś oprócz mistrza Leanila.
Terk podniósł się z ziemi, a starzec odwrócił się i ruszył w
stronę chatki. Jednak zanim wstąpił do środka, młodzieniec zatrzymał go
głośnymi słowami:
- Na jaki posiłek masz dzisiaj ochotę, mistrzu?
Ujrzał przelotny uśmiech na ustach mężczyzny, tak rzadki
ostatnimi dniami.
- Dobrze wiesz, jak bardzo lubię łagodne, królicze mięso…
Chłopak kiwnął głową, a mistrz odwrócił się i wszedł do
środka domku. Kiedy nauczyciel zniknął we wnętrzu, Terk ruszył w kierunku małej
drewnianej budki, której przydzielili funkcję składzika. Trzymali tam przeróżne
narzędzia i broń potrzebną do myślistwa. Młodzieniec odłożył miecz treningowy,
założył kołczan na strzały na plecy i zabrał ze sobą łuk. W posługiwaniu się
nim nie miał takiej wprawy jak w walce ostrzem, ale umiejętności wystarczały do
niewielkich polowań.
Po chwili szperania i uzbrajania się w niezbędne przedmioty
wyszedł z komórki i skierował się w stronę lasu. Czas wolny oznaczał, że mógł
przez te kilka godzin robić, co tylko chciał, ale mistrz wolał, żeby
przeznaczał go na coś pożytecznego. Najczęściej więc czytał książki z ogromnego
księgozbioru Leanila, walczył z kukłami, biegał albo polował. Robił wszystko,
co było mu potrzebne, by stać się tym, na kogo szkolił go jego nauczyciel. Miał
bronić ludzi i chronić ich przed złem, na które przed laty skazał ich władca,
jakiemu ufali.
Zamierzał stać się Mieczem Dusz.
Hej!
OdpowiedzUsuńCałkiem fajnie się tu u Ciebie zapowiada, taką tajemnicza atmosferę wprowadzasz :) Mimo że na razie mało się dzieje zaczęło mi się już podobać :). Czekam na następny i zapraszam do mnie jeśli chcesz:
wtajemniczenipoczatekkonca.blogspot.com
Pozdrawiam i weny :D
Juliet