- Wszyscy dobrze wiemy, że Kamienie Darowane – jak sama
nazwa wskazuje – są darami, darami od pięciu bogów – zaczęła wysoka dziewczyna
o dość ekscentrycznej fryzurze, przemawiając w stronę zgromadzonych na sali
entuzjastów nauki. – Wielu spośród tu obecnych nie zgadza się ze mną w tej
kwestii, wierzę jednak, że do Kamieni Darowanych należą także abharydy,
pozostałość po Władcy Życia i Śmierci. Choć przed laty ich złoża zostały
wyczerpane, a póki co nie odkryto nowych, znaczyły bardzo dużo pod względem
choćby wojskowym. – Obejrzała się uważnie po głowach tutejszej biblioteki i
uśmiechnęła lekko pod nosem, widząc, że tym razem nie wywołała oburzenia swoimi
ostatnimi słowami. Wcześniej już w tej części wykładu zaczynało się robić
niewesoło. – Tak więc mamy sześć darów od sześciu bogów. Eldur przekazał nam
Języki Płomieni, Vatna oddała Serca Mórz, Vindur pozostawił po sobie Węzły,
Rokkard utworzył złoża Płuc Ziemi, a Ys – Bryły… No i oczywiście Lifio, który
według mojej teorii odpowiada za abharydy, choć jak już mówiłam, w naszym
gronie pozostaje to kwestią sporną. – Ponownie odpowiedziało jej milczenie.
Ostatnio dziewczynie szło coraz lepiej. – Pierwszych pięciu używamy do rozwoju
i usprawniania naszej gospodarki. Przykładowo Języki Płomieni znacząco
wspomagają procesy hutnicze, a Płuca Ziemi stapiane z ostrzami kilofów
zauważalnie wpływają na ich wytrzymałość. Poza tym, pomimo ogromnych korzyści
płynących z ich stosowania, Kamienie Darowane są banalnie proste w użyciu.
Pozwolę sobie zaprezentować to za pomocą mojej tablicy.
Kiwnęła ręką na pracownika biblioteki, a ten po chwili
podjechał do mównicy stojakiem. Kiedy dziewczyna podziękowała mu skinieniem
głowy i słodkim uśmiechem, nastolatek się zarumienił i szybko wrócił na swoje
stanowisko. Choć świadoma własnej urody, ta niezręczna dla niego sytuacja i tak
mile połechtała jej ego. Zresztą trudno było się chłopakowi dziwić. Wielu
mężczyzn oglądało się za uczoną na ulicy, chciwymi spojrzeniami prześlizgując
się po długich nogach i zgrabnej sylwetce o odpowiednio zaokrąglonych
kształtach. Co ciekawe, długie, farbowane na srebrny kolor, włosy raczej nie
odstraszały adoratorów, a nawet wręcz przeciwnie – przyciągały do niej
poszukiwaczy nowości. Zwłaszcza ze względu na efekt, jaki tworzyły w połączeniu
z lekko zmrużonymi szarymi oczami, delikatnym uśmieszkiem i diamentową kolią
wiszącą na szyi.
Usłyszała dobiegające z ławek chrząknięcia, więc szybko
wyciągnęła przygotowaną zawczasu tablicę z ilustracjami i ułożyła ją w
odpowiednim miejscu, tak aby była dobrze widoczna dla zebranych, po czym sięgnęła
po wskaźnik.
- Pierwszym etapem przygotowania średnio zamożnego kowala do
swojej działalności jest budowa pieca hutniczego z otworem znajdującym się tuż
nad paleniskiem, w którym później umieści on Język Płomieni – powiedziała,
wskazawszy na odpowiedni obrazek. – Drugi etap to właśnie wspomniane przed
chwilą położenie Kamienia Darowanego na swoim miejscu i zabezpieczenie otworu
metalową zasłoną. Taki oto piec jest już całkowicie przystosowany do
współczesnych wymogów kuźniczych, co znaczy, że kowal może rozpocząć swoją
pracę. Jak dobrze wiemy, efektywność zwiększa się w ten sposób o kilkaset
procent, gdyż wystarczy, że płomienie choćby musną Język, a temperatura
gwałtownie skoczy w górę, obniżając czas przetapiania rudy do minimum.
Złożyła wskaźnik i znowu machnęła na asystenta, który
natychmiast podbiegł i zabrał stojak. Tym razem starał się w ogóle na nią nie
patrzeć, choć dziewczynie wydawało się, że zauważyła na jego twarzy rumieniec.
- Działania Kamieni Darowanych – podjęła ponownie wykład –
nie da się wytłumaczyć naukowo, co jest najlepszym dowodem na boskie
pochodzenie minerałów. Jednakże wykorzystywanie zaledwie skrawka ich potencjału
to - w mniemaniu moim, jak i każdego zdroworozsądkowego człowieka – coś, co
zakrawa wręcz o herezję. – Tym razem część widowni nie przyjęła jej słów ze
spokojem. Usłyszała, jak kilka osób gwałtownie wciągnęło powietrze, a twarze i
tak podstarzałych badaczy w jeszcze większym stopniu pokryły zmarszczki. –
Skoro bowiem Kamienie oddziaływają na maszyny samoistnie, bez jakiejkolwiek
ingerencji sił zewnętrznych, czyż nie wpływałyby korzystnie także na istoty
żywe? Co więcej, moje słowa nie stanowią wyłącznie przypuszczenia. Nie wysuwam
hipotezy, gdyż już dawno prawdę tę udowodniono, o czym można wyczytać z kronik
napisanych przed rządami króla Kendriana Zbawiciela. Tak, niegdyś Kamienie
Darowane służyły ludziom nie tylko do zwiększania efektywności ich konstrukcji,
ale również jako swego typu magiczne artefakty o potężnych mocach. –
Parsknięcia i ciche chichoty wypełniły salę. Gdyby Skerth, jeden z biegłych, a
przy okazji jej najzagorzalszy przeciwnik światopoglądowy, postanowił się wtedy
odezwać, znowu zostałaby zagłuszona. Jednak ten zamknął po chwili usta, jakby
uznał, że da uczonej jeszcze trochę czasu, zanim postanowi gwałtownie zakończyć
jej wykład. Bardzo miło z jego strony. – A jak wyglądały te moce? – wznowiła
przemówienie, podnosząc nieco głos, by dać słuchaczom sygnał, że powinni już
się uciszyć. – Podania mówią o ludziach pływających po niebie na falach
utworzonych z wiatru, za którymi ciągnęły się ogony jesiennych liści. O żywych,
niemalże niezniszczalnych golemach, będących w stanie przyjąć na siebie setki
uderzeń. O oddychających wodą pływakach, o połykaczach ognia…
- Tych ostatnio możemy zobaczyć nawet teraz – zdecydował się
w końcu wtrącić Skerth z typowym dla siebie przekąsem w głosie i pogardliwym
uśmiechem wymalowanym na twarzy. Nienawidziła sposobu, w jaki wykrzywiały się
wtedy jego wargi. Co prawda, nienawiść do tego mężczyzny przejawiała się także
pod wieloma innymi aspektami, ale to szczególnie ją denerwowało. Tenże uśmiech
w połączeniu z teraz siwiejącym, a wcześniej czarnym jak smoła, wąsem budził w
niej żądzę mordu. – Występują u boku innych dziwadeł w okolicznym cyrku. Nie
sądzę, że ich niewątpliwy talent ma podłoże magiczne, ale jeśli tak, to być
może tam powinnaś poszukać inspiracji, panno Raysolline.
Po sali przeszedł szmer cichych śmiechów. Raysa zarumieniła
się lekko, jednak zamarkowała zmianę zabarwienia twarzy głośnym kaszlem, który
miał też na celu uciszenie publiczności. Właśnie się zaczynało. Wchodziła w
etap wykładu prędzej czy później kończący się jej porażką, utratą
zainteresowania wśród słuchaczy i licznymi drwinami padającymi z ust Skertha
oraz kilku owieczek z jego grona adoratorów. Mimo to – niczym praktykująca
masochistka – brnęła dalej przez szlak z potłuczonego szkła, zamiast po prostu
zawrócić.
- Jak już wspomniałam, chociaż korzyści z używania Kamieni
Darowanych na samych sobie były niewątpliwe, król Kendrian zabronił tego w
najważniejszym z dekretów wydanych po Oczyszczeniu, podając za powód przyzwanie
upiorów, do jakiego doszło za sprawą nadużywania magicznych mocy minerałów. W
tym momencie jestem zmuszona zboczyć na chwilę ze ścieżki prawdy i wystosować
hipotezę, jakiej to – póki co – nie udało mi się w żaden sposób udowodnić. Otóż
moim zdaniem Kendrian Zbawiciel i jego doradcy błędnie zinterpretowali genezę
powstania upiorów. – Uważnie obserwowała reakcje publiczności. To była pierwsza
myśl w dzisiejszym wykładzie, której nigdy wcześniej nie wygłosiła jawnie. Starała
się dawkować informacje powoli, przyzwyczajać badaczy do swoich niecodziennych
poglądów. Najczęściej zbywano ją pogardliwymi spojrzeniami, ignorowano albo
wyśmiewano, jak robił to Skerth. Tym razem jednak postawiła na naprawdę
kontrowersyjne słowa. Zgodnie z przewidywaniami, zobaczyła więc szok, a nawet
oskarżenie o zdradę na twarzach słuchaczy. – Nie sądzę, aby dary bogów żywiołów
miały cokolwiek wspólnego z pojawieniem się zjaw. Na Tronie Śmierci zasiada
tylko jeden z nich – Lifio – i myślę, że to właśnie abharydy oraz idąca za nimi
ingerencja w bieg ludzkiego życia stały się przyczyną sprowadzenia do naszego
świata tych niematerialnych istot.
Zapanowała cisza. Raysa przełknęła ślinę ze zdenerwowania. To
dziwne, pomyślała. Wcześniej nie miałam wrażenia, że jest tu tak gorąco.
Upiorne milczenie przerwało w końcu skrzypienie, jakie
wydało z siebie krzesło, kiedy podstarzały biegły Orlas, mężczyzna z
postrzępioną brodą, lśniącą łysiną tu i ówdzie poprzerywaną małymi kępkami
białych włosów i twarzą pełną zmarszczek, wychylił się do przodu i spojrzał
uważnie w oczy uczonej.
- Mam nadzieję, że to wszystko, co dzisiaj dla nas
zaplanowałaś…
- Tak, to tyle z mojej strony.
- …bo, jak pewnie sama rozumiesz, wyraziłaś dość…
niejednoznaczny pogląd, który teraz należy poddać dyskusji.
- Niejednoznaczny? – zapytał z niedowierzaniem obeznany
Hundert, za przykładem Orlasa również wychylając się do przodu. – Według mnie
jej słowa stanowiły połączenie bluźnierstwa ze zdradą stanu, a w dekrecie,
który odważyła się zmieszać z błotem uczona Raysa, król Kendrian wyraźnie
zaznaczył, jak powinno się karać tego typu zbrodnie.
- Bez przesady, drogi przyjacielu – zaczął Skerth,
uśmiechając się słodko. W przeciwieństwie do pozostałych nie napiął wszystkich
mięśni w akcie zdenerwowania. Wręcz przeciwnie – wyciągnął się beztrosko na
swoim miejscu. Sprowadzanie idei głoszonych przez Raysę do poziomu gruntu
niewątpliwie nadawało sens jego życiu. – Tu obecna młoda badaczka nie jest
przestępczynią, o co ją oskarżyłeś. To po prostu kolejna chorobliwie ambitna
dziewczynka o zdecydowanie za wysokim ego, zaślepiona pierwszymi wnioskami,
fałszywymi, należy dodać, do których doszła w swoim krótkim życiu. Kiedyś
będzie się z tego śmiać, jednak teraz musimy pomóc jej zejść ze ścieżki
młodzieńczych marzeń i wrócić na drogę nauki. – Spiorunowała go spojrzeniem, a
Skerth odwdzięczył się jej szyderczym wykrzywieniem warg. Chciał sprawić, by
inni badacze postrzegali ją jako obłąkaną. – Wszyscy zaczynaliśmy w podobny
sposób.
- Jak możesz porównywać nasze początki do tego, co ona
wygaduje? Nigdy nie podważaliśmy fundamentów wiary, nie poddawaliśmy w
wątpliwość osądów władców. Jesteśmy głosicielami prawdy, nie szerzycielami
wątpliwości!
- Podchodzisz do życia wyjątkowo fatalistycznie, jak na
głosiciela prawdy, obeznany Hundercie. – Kilka osób zaśmiało się w odpowiedzi
na słowa Skertha, a sam rozmówca zrobił się czerwony jak burak. – Pozwól mi
jednak rozwiać wątpliwości panny Raysy, żeby nigdy więcej nie musiała ich
szerzyć. – Usadowił się na krześle nieco dostojniej, by podkreślić powagę
sytuacji i skierował spojrzenie na uczoną. – A więc zaczynamy… Gdzie znalazła
panna informacje o wykorzystywaniu Kamieni Darowanych bezpośrednio na ludziach?
- W wielu legendach i podaniach ludowych przewija się motyw
nadludzi…
- Nie mówię o opowieściach, w których występują również
smoki i hydry – zadrwił Skerth. – Potrzebujemy konkretów, rzetelnych źródeł.
- Znalazłam informacje o takim wykorzystaniu Kamieni
Darowanych w kronikach Gunderwalta i Zakariisa.
- A czy to przypadkiem nie ci sami kronikarze, którzy w
swoich pracach wspominają o istnieniu podanych przeze mnie mitycznych stworzeń?
– zapytał z przekąsem. - Jeśli dobrze pamiętam, Gunderwalt pisał też o udanej
próbie obrony Proves Heyti przez pięćdziesięciu piechurów i ich dowódcę,
Hayrisha Roseta. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że
według danych zaprezentowanych przez Gunderwalta bohaterscy obrońcy stawili czoła
dwudziestotysięcznej armii konnej w polu. Tymczasem Zakariis w każdej przedmowie
dobitnie podkreślał, jakoby wszyscy władcy pochodzili od bogów, a konkretniej –
byli ich pierworodnymi synami. Czy to są rzetelne źródła informacji, panno
Raysolline? – Dziewczyna zarumieniła się po raz kolejny. – Jak widać, chociaż
obaj kronikarze spisali niewątpliwie dużo istotnych faktów, które pomogły
współczesnym historykom w ułożeniu spójnego planu wydarzeń z czasów przed
królem Kendrianem Zbawicielem, to mieli również skłonność do ubarwiania
niektórych opowieści, by uczynić przeszłość ciekawszą.
Założył nogę na nogę i przez dłuższą chwilę pozwolił sobie
na pełną napięcia ciszę. Nikt w tym czasie nie chrząknął ani nie zmienił
pozycji. Wszyscy czekali spokojnie, aż Skerth wznowi swój wywód. Biegły miał
dar mówcy, którego nie mogła zakwestionować.
- Wspomniałaś o dekrecie przeciwko personalnemu używaniu
Kamieni Darowanych, którego przyczyną było przyzwanie upiorów. Otóż wybitni badacze
już jakiś czas temu zauważyli, że prawdopodobnie mieliśmy tu do czynienia ze
sprytnym posunięciem Kendriana, mającym na celu zapobieżenie dalszym
samobójstwom i samookaleczeniom, do jakich doszło z powodu błędnych przekonań.
W czasie Nocy Strachów odprawiano bowiem liczne rytuały o wątpliwych mocach.
Jeśli wierzyć statystykom, tyle samo ludzi ginęło opętanych przez upiory, jak i
poprzez na przykład połknięcie skruszonych Języków Płomieni, które następnie
wypalały im wnętrzności. Bez względu na to, jak niedorzeczne były zapewnienia upadłych
kapłanów, zrozpaczeni mieszkańcy wierzyli w to, że próby się powiodą, a
konsumpcja Kamieni zapewni im ochronę przed zjawami. Należało zrobić coś, by
powstrzymać falę przypadkowych śmierci i król Kendrian postanowił naprowadzić
wierzących na mniej destrukcyjną ścieżkę. O aspektach moralnych tej manipulacji
można spekulować, ale nie da się zaprzeczyć jej skuteczności. Liczba samobójstw
popełnianych za pomocą minerałów spadła niemalże do zera po wydaniu dekretu. –
Wychylił się do przodu, a na jego twarzy zakwitł drwiący uśmiech. – Czy ci
badacze nie mogli mieć racji, panno Raysolline? Panno Raysolline?
- Tak, mogli – odparła z goryczą.
Skerth rozłożył ręce w geście triumfu i zwrócił się w stronę
Hunderta.
- Widzisz, drogi obeznany? Młoda uczona nie jest heretyczką,
a po prostu brak jej doświadczenia.
Obeznany Hundert kiwnął zgodnie głową.
- Masz rację. Wybacz, uczona Raysolline… Źle cię osądziłem.
Raysa westchnęła z rezygnacją. Świetnie, po prostu świetnie.
Skerth obrócił wszystkie jej słowa w bredzenie ignorantki, a inni badacze
przeprosili za to, że uznali je za nawoływanie do zdrady stanu. To chyba największy
sukces uczonej od czasu zdania pierwszych egzaminów na najwyższą notę. Czy ten
dzień mógł skończyć się lepiej?
- Myślę, że biegły Skerth zakończył temat i pozbył się
wszelkich wątpliwości, jakie mogły wyniknąć z powodu wykładu uczonej
Raysolline, tak więc spotkanie uważam za zakończone – powiedział Orlas. - Do
zobaczenia w przyszłym miesiącu.
Aulę wypełniły głośne rozmowy. Wszyscy zaczęli zbierać się
do wyjścia, ale Raysa stała jeszcze przez chwilę na mównicy, wpatrując się
bezmyślnie w widownię. Mrugnęła dopiero, kiedy poczuła czyjąś rękę na swoim
ramieniu i gwałtownie obróciła głowę do tyłu.
Defford. Oczywiście.
- Powinniśmy się zbierać, panienko – zaczął swoim cichym,
łagodnym głosem. – Nic tu po nas.
Raysa pokiwała powoli głową i wzięła się za pakowanie swoich
rzeczy do torby.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Nic nie szkodzi – mruknął i zabrał od niej cięższe
przedmioty, by ułożyć je na wózku. Defford był jej prywatnym strażnikiem, a
przy okazji najbliższym przyjacielem. Czterdziestoletni żołnierz nie należał
może do najwyższych, jednak wzbudzał szacunek krępą, umięśnioną sylwetką i
przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu. – To był wspaniały wykład – dodał po
chwili.
- No jasne – prychnęła. – Publicznie uznano mnie za idiotkę
i wrzucono moje słowa do tej samej półki, w której lądują brednie wypowiadane
przez pacjentów szpitali psychiatrycznych.
- Mimo wszystko przerwano ci tylko raz. Wcześniej zdarzało
się to nagminnie, a to można uznać za pewien postęp.
- Wolałabym jednak zobaczyć jakieś pozytywne skutki moich
postępów… Chociaż sama nie wiem, do kogo mam pretensje. Przecież od początku
wiedziałam, w co się pakuję.
- Niepotrzebnie obwiniasz samą siebie – stwierdził Defford. –
Z góry zakładasz, że umysły innych badaczy są równie elastyczne, jak twój i
potrafią przyjąć do wiadomości istnienie sił nadnaturalnych, które mogłyby
zostać użyte na ludziach. Większość biegłych to zatwardziali konserwatyści i
będą przeczyć wszystkiemu, co powiesz, choćby po to, by nie burzyć swojego kamiennego
światopoglądu.
Raysa uśmiechnęła się delikatnie.
- Ty także niegdyś do nich należałeś, Deffordzie.
- Ale ja widziałem nieco więcej niż oni – skontrował strażnik.
Umieścił ostatnią rzecz na wózku i wyprostował się, patrząc jej w oczy. – To
wszystko, możemy ruszać.
Jeszcze raz spojrzała na grupę starych pryków, dyskutujących
teraz we własnym gronie i śmiejących się ze swoich antycznych dowcipów, po czym
kiwnęła głową i skierowała się w stronę
wyjścia. Przekroczyła próg jako pierwsza. Tuż po niej wyszedł Defford, ciągnąc
za sobą wózek wypełniony po brzegi przeróżnymi narzędziami naukowymi. Nie
zamknął za sobą drzwi, przyzwyczajony do pobytu w ich prywatnej kwaterze. Także
Raysa nie wróciła się, by zrobić to za niego. Uśmiechnęła się tylko, a Węzeł,
sprytnie ukryty wśród diamentów wypełniających jej kolię, rozbłysnął lekko,
reagując na wysyłane impulsy. Delikatny podmuch wiatru, jaki wytworzył się
nagle w korytarzu, zatrzasnął je bezgłośnie, przy okazji artystycznie
rozwiewającej włosy uczonej.
Nikt nie wmówi jej, że magiczne moce pochodzące z Kamieni są
przekleństwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz